czwartek, 11 stycznia 2018

"Misery" Stephen King


Podobno z Kingiem to jest tak, że jego twórczość może nie zachwycać, ale jedynie do czasu, aż coś zaskoczy. Wtedy czytelnik staje się zagorzałym fanem autora. Mój przypadek w zasadzie wpasowuje się w powyższy schemat, ale jak na razie jest wypróbowany tylko na tej jednej pozycji.

"Misery" to jedyna jak do tej pory książką mistrza  grozy, którą udało mi się zakończyć. Kiedyś, przed laty, miałam epizod z "Lśnieniem", ale skończyło się w okolicy 1/3 książki. Tym razem myślałam, że będzie podobnie. Pierwsze strony męczyłam tygodniami. Aż do chwili, gdy świat powieści wciągnął mnie bez reszty i wypluł dopiero po przeczytaniu ostatniego zdania.

Wielu z was na pewno doskonale wie, o czym opowiada ta powieść. Jeśli nawet jej nie czytaliście, to może znacie film Roba Reinera z doskonałą Kathy Bates. Autor poczytnych książek o Misery Chastain ulega wypadkowi samochodowemu i trafia pod opiekę byłej pielęgniarki Annie Wilkes. Uwięziony na odludziu w jej domu, okaleczony, faszerowany lekami przeciwbólowymi i poddawany torturom psychicznym, zmuszony zostaje do napisania kolejnej książki o przygodach znienawidzonej Misery. 

Gdy powoli wchodzimy w świat chorego umysłu Annie, poznajemy jej tok myślenia, dowiadujemy się o makabrycznych szczegółach z jej przeszłości, coraz bardziej czujemy się osaczeni, tak jak osaczony był Paul Scheldon - bohater książki. King doskonale gra na emocjach czytelnika. Nie pozwala mu zdystansować się do wydarzeń rozgrywających się na kartach powieści. Łamiąc silną wolę bohatera, łamie wszelkie granice pomiędzy fikcją a rzeczywistością w naszych umysłach.

W pewnej chwili łapiemy się na tym, że to my leżymy samotnie w pokoju, bez możliwości ruchu, bez jedzenie, bez picia, bez zbawiennego leku przeciwbólowego. To my ostrożnie staramy się oswoić nieobliczalną Annie i to my musimy ponieść konsekwencje  naszych błędów.

Tak bardzo zachwalam, a na początku nie mogłam się przekonać. Dlaczego? W tym konkretnym przypadku książka rozpoczyna się rozdziałami widzianymi z perspektywy naszpikowanego prochami człowieka. Wszystko jest rozmyte, nierealne, czasem niezrozumiałe. A przede wszystkim nieprzyjemne. Musiałam dotrzeć w trakcie lektury do momentu, aż zakończenie cierpienia Paula stało się najważniejszym celem nie tylko w jego życiu, ale również w moim. Wtedy akcja potoczyła się już gładko.

Serdecznie polecam, ale również ostrzegam. To nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach.

1 komentarz:

  1. Ciekaw właśnie jestem, jak się ma książka do filmu, bo film jest genialny!

    OdpowiedzUsuń