"Ritterowie" to nie jest książka do połknięcia w jeden wieczór. To powieść do powolnego czytania, rozsmakowywania się w niej, oraz do licznych do niej powrotów. Nie można jej po prostu przeczytać i zapomnieć. Cząstka tej historii zostaje w pamięci na bardzo długo i dojrzewa w nas.
Jest rok 1920. Do niewielkiej miejscowości na Mazurach przybywa Martin, aby objąć posadę luterańskiego pastora. W taki sposób rozpoczyna się historia rodziny, którą blisko sto lat później poznawać będziemy wraz z praprawnuczką Martina i miejscowym bokserem. Z wnikliwością detektywów poznawać oni będą dramatyczne wydarzenia, które rozegrały się w życiu dawno już zapomnianych postaci. Tragedia drugiej wojny światowej opisana zostanie z zupełnie nowego punktu widzenia - oczami tych, którzy nie są ani Niemcami, ani Polakami, którzy z ostracyzmem traktowani są przez każdą ze stron. Kolejne pokolenia i kolejne lata to ciągła walka o odnalezienie swojej tożsamości, to poszukiwanie, dążenie do niesprecyzowanego celu.
Książka napisana została w konwencji realizmu magicznego. Zabieg ten sprawił, że z pozoru prozaiczna historia nabrała znacznie głębszego znaczenia. Nic nie jest nam powiedziane wprost, emocje skrywają się za słowami, które płyną, meandrują, niespodziewanie wracają do nas pokilkakroć. Aby zrozumieć, musimy wzbudzić w sobie uczucia bohaterów, choć na chwilę stać się nimi, tak jak nimi staje się Marcin spisujący tę historię.
Gabriela Garcie Marqueza kocham miłością wielką. A jego "Sto lat samotności" to dla mnie kunszt jego geniuszu, dzieło niezrównane w swojej treści i formie. Dlatego też, mogłabym tutaj dokonywać dogłębnej analizy porównawczej między książką Pelicy, a powieścią noblisty. Nie będę jednak tego robić. Nie winię polskiej autorki za inspirowanie się kimś, kogo sama bardzo podziwiam, wręcz przeciwnie, doceniam to, że potrafiła typowy dla prozy ameryki południowej realizm magiczny zasiać na naszej polskiej ziemi.
Autorce niestety nie do końca udało się stworzenie atmosfery lekkości, tak charakterystycznej dla wybranej konwencji. Wydarzenia historyczne, które choć ulotne, co jakiś czas przytłaczają zarówno bohaterów jak i nas czytelników. Pelica nie nadała im pozoru nierzeczywistości, nie zaczarowała ich tak do końca, choć trzeba przyznać że się starała.
"Ritterów" czytałam stosunkowo długo. Wielokrotnie zatrzymywałam się, odkładałam lekturę na kilka dni, następnie wracałam do niej, nie tracąc w międzyczasie ani jednego słowa ze swej pamięci. To właśnie słowa odgrywają w niej pierwszoplanową rolę - nie obrazy nimi malowane. Urzekają swoją melodyjnością, powtórzeniami jak w słowach piosenki. Jako przykład zacytuję wam fragment, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. I zostawię was dziś właśnie ze słowami autorki, aby to one skłoniły was do sięgnięcia po tę książkę.
"Modlitwa snajpera
Stworzyłeś mnie człowiekiem, ale daj mi dziś słuchy zająca i oczy kota, co nie boją się dnia ani nocy, tak, oczy kota, gdy kładzie się w wysokich trawach,
bym trafił człowieka w biegu, jak trafia się gołębia w locie,
daj palcom wrażliwość, niech głaszczą cyngiel jak ciało kochanki
i niech nigdy nie odpoczywają.
Uczyń mnie podobnym murom i drzewom,
ucisz mój oddech i moje emocje,
niech będą przedłużeniem mojej broni,
niech sam będę bronią,
a moje ciało niech nabierze twardości metalu.
Niech będę śmiercią, którą niosę.
..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz