poniedziałek, 5 grudnia 2011

"Taniec ze smokami" George R.R. Martin

 Sześć lat kazał czekać George R.R. Martin swoim wiernym fanom na piątą część sagi "Pieśń lodu i ognia". Dlaczego tak długo? Niektórzy twierdzą że się wypalił, inni że zaangażował się bardziej w kręcony przez HBO serial niż w książkę.  Tak na prawdę teraz już wszystkie te spekulacje przestały się liczyć. Gdy pojawił się "Taniec ze smokami", odeszły w cień dyskusje i dywagacje. Teraz historia ożyła na nowo, i wciągnęła w swój świat wiernych czytelników.
Jak wszyscy, którzy czytali "Ucztę dla wron" zapewne pamiętają,  opisywała ona losy tylko części bohaterów, pozostałe postacie na swoją kolej czekały. I tak w "Tańcu ze smokami" poprowadzone zostały losy Jona ( mojego ukochanego bohatera, w którym się skrycie podkochuję), Tyriona (ulubieńca większości fanów Martina), Cebulowego Rycerza-Davosa, Daenerys, Brana oraz kilku bohaterów wcześniej nie będących liderami rozdziałów. 

Chociaż książka nie posuwa akcji aż tak dynamicznie jak to było na przykład w "Starciu królów", to czyta się ją z wypiekami na twarzy. Trochę obawiałam się sięgnąć po historię przerwaną lata temu, myślałam że wiele rzeczy zatarło się już w mojej pamięci i trudno będzie mi zorientować się w wydarzeniach z poprzednich tomów, do których bez wątpienia wiele będzie nawiązań. Moim szczęściem było, że na wspaniała sagę Martina natknęłam się dopiero jakieś 3 lata temu, więc nie zapomniałam wszystkiego co się już wydarzyło. Łatwo było dać się wciągnąć na nowo w tą jakże pochłaniającą historię. Już po kilku kartkach odżyły dawne sympatie i antypatie. 

Żeby nie zdradzić zbyt wiele tym którzy czytali już poprzednie tomy jak i tym którzy dopiero przymierzają się do rozpoczęcia przygody w Westeros zdradzę jedynie że Tyrion po ucieczce z Królewskiej Przystani udaje się do Meereen, Bran kontynuuje swoją podróż do Trójokiej Wrony już za Murem, Stannis rozpoczyna podbijanie Północy, a Daenerys stara się utrzymać pokój w wyzwolonych przez siebie Miastach Niewolników. Największym dla mnie zaskoczeniem było pojawienie się nowego pretendenta do korony w Siedmiu Królestwach. Kto nim jest? Musicie sprawdzić sami, gdyż nie zamierzam zbyt wiele ujawniać.
Szkoda trochę, że książka nie została wydana zgodnie z szatą graficzną poprzednich tomów. Wyraźnie odznacza się na półce, nie tylko inną czcionką, kolorystyką, ale co najgorsze inną wysokością. Przy poprzednich tomach, zaraz po zakupieniu książki spędzaliśmy z mężem czas na analizowaniu rysunków na okładce, zastanawianiu się kogo przedstawiają. Teraz niestety nie mieliśmy tej przyjemności.
Książkę oczywiście polecam, chociaż wcale nie jest to potrzebne. Wszyscy ci, którzy czytali już poprzednie tomy na pewno z chęcią sięgną po "Taniec ze smokami". Ci którzy nie nie mieli okazji jak dotąd poznać tej historii powinni rozpocząć od "Gry o tron", a nie będą żałować. Smoki, rycerze, zdrady, wojny i odrobina miłości to tylko niewielka cząstka, tego co można odnaleźć u Martina. Z tymi książkami nie można się nudzić.

1 komentarz:

  1. Ja już jestem po lekturze Tańca po angielsku i teraz mam ochotę kupić polskie tłumaczenie, miałam tego nie robić, bo angielskie wydanie już zajmuje pół regału, ale chyba się złamie i w święta poczytam po polsku:).

    OdpowiedzUsuń